- Czy „Kochankowie Roku Tygrysa” to klasyczna „love story” czy ambitna opowieść o różnicach kulturowych?
Jacek Bromski: - Niemal każdy film to jakaś opowieść o miłość… A jeszcze z takim tytułem… „Kochankowie…” to bardzo prosta historia, której ważnym elementem jest tło – mandżurska tajga we wszystkich porach roku. Bohater filmu, uciekając
z rosyjskiego zesłania, trafia na pogranicze rosyjsko-chińskie do tradycyjnej chińskiej rodziny, której obyczajów do końca nie pojmie, choć stara się je poznać. Porozumiewa się na bardzo prymitywnym poziomie jedynie ze starym Chińczykiem Guo, więc znajduje się w świecie, który musi rozpoznawać w inny sposób. Musi też znaleźć inny sposób komunikacji, kiedy w końcu rodzi się w nim uczucie dla młodej Chinki.
„Kochankowie…” to w gruncie rzeczy też historia bardzo europejska, mówiąca
o odrębności kulturowej, a zarazem o wartościach uniwersalnych, niezależnych od religii, kultury i obyczaju. To historia o tym, że między ludźmi najważniejszy jest przekaz emocjonalny, a nie słowny.
- Skąd, zaskakująca dla polskiego widza, decyzja o kręceniu filmu w Chinach?
JB: - Chiny i ich kultura fascynują mnie od lat. Byłem w Chinach co najmniej kilkanaście razy, spędziłem w sumie ponad rok w różnych miastach i prowincjach
i decyzja zrobienia tam filmu dojrzewała we mnie od dawna. Pociąga mnie niezwykła energia, która tam się unosi, przy której Europa wydaje się miejscem nie tyle dekadenckim, co po prostu zdziadziałym, hermetyczność tej kultury, która nigdy nie czerpała z kultury europejskiej, ani żadnej innej, wręcz przeciwnie, zamykała się na obce wpływy.
Nie odważyłbym się robić filmu o Chinach inaczej, jak tylko z punktu widzenia Europejczyka. Wymyśliłem więc postać bohatera z naszego świata, który przedostaje się do świata egzotycznego– młodego Polaka, zesłańca uciekającego z Syberii. Scenariusz spodobał się chińskim producentom z Changchun, którzy zdecydowali się na produkcję filmu przy współpracy ze stroną polską.
- W jaki sposób wyłonieni zostali główni bohaterowie?
JB: - Casting na role Chińczyków trwał prawie rok, poszukiwania prowadziłem długo
i starannie. Historia miała być autentyczna i przekonująca, dlatego nie chciałem, by byli to aktorzy bardzo znani. Jestem bardzo zadowolony z wyboru.
Jeśli zaś chodzi o Polaka, to od początku myślałem o Michale Żebrowskim. Każde pokolenie aktorskie ma swojego romantycznego bohatera, kiedyś to był Cybulski, potem Olbrychski, Kolberger… A dziś bez wątpienia jest nim Michał. Choć w tym filmie jego romantyczność jest trochę „złamana” współczesnymi cechami osobowości.